niedziela, 27 marca 2016

Spring Wishlist.

Mimo dzisiejszego deszczu nie da się zaprzeczyć, że wiosna nadchodzi wielkimi krokami :) Ostatnie dni były naprawdę ciepłe i słoneczne, wszyscy chyba mamy już ochotę schować nasze grube kurtki i płaszcze do szafy. Powoli wyciągamy nasze lekkie ubrania i kolorowe dodatki, w myślach tworząc już stylizacje.
Czas więc na listę moich wiosennych marzeń zakupowych roku 2016 :).



1. Zegarek.
To najbardziej praktyczny z naszych dodatków, potrafi też być prawdziwą ozdobą i uzupełnieniem stroju. Szczególnie spodobał mi się ten marki Cluse, z miętowym paskiem i złotą kopertą. Dla mnie- wybór idealny :).

2. Lekki płaszczyk/narzutka.
Coś na ciepłe, ale wietrzne wiosenne dni i chłodniejsze wieczory. Śliczną propozycję znajdziemy w nowej kolekcji New Look.


3. Jasna torebka.

Kto mnie zna ten wie, że torebki to moja słabość. W poście z moimi jesiennymi zakupami pokazywałam Wam szarą torebkę, która okazała się totalnym hitem, uwielbiam ją i noszę najczęściej jak tylko się da. Na wiosnę chciałabym sprawić sobie taką samą, ale w którymś z pastelowych odcieni. Najbardziej uniwersalny byłby jasny beż, ale niesamowicie kuszą mnie też jasny błękit i pudrowy róż.


4. Okulary przeciwsłoneczne.
Okulary to coś, bez czego nie wyobrażam sobie podróży samochodem w słoneczny dzień. Jako, że wszystkie, które posiadałam tajemniczo poznikały, muszę porozglądać się za nową parą. W oko wpadł mi model z Mohito, jednak szkła są dla mnie zbyt jasne. 


5. Kolorowe naszyjniki.
Na allegro znajdziemy je za grosze, a jak nic innego potrafią urozmaicić stylizację. Nawet prosty, biały t-shirt i jeansy zyskają dzięki nim wrażenie długo kompletowanego i zaplanowanego outfitu. Zamówiłam już złoty i jestem niesamowicie zadowolona. Na wiosnę chciałabym zamówić jeszcze coś bardziej kolorowego.


To już koniec mojej wiosennej listy marzeń, mam nadzieję, że uda mi się znaleźć wszystko czego potrzebuję :). Jeśli macie jakieś sugestie- bardzo chętnie skorzystam! 

A Wy bez czego nie wyobrażacie sobie wiosennych stylizacji? :)

niedziela, 20 marca 2016

Co dwie maski to nie jedna! :)

'Magia Internetu' na pewno nie raz namówiła Was na zakup jakiegoś produktu. Ja oczywiście nie jestem wyjątkiem i dlatego zdecydowałam się na wypróbowanie najnowszej wersji maski Biovax, aloes i bambus. Czytałam bardzo wiele pozytywnych opinii na jej temat, dodatkowo jestem wierną fanką kosmetyków do włosów tej marki, byłam więc przekonana, że będzie dla mnie idealna. Niestety, czekało mnie rozczarowanie już po pierwszym użyciu. Jej działanie na moje włosy określiłabym jako 'bez szału' :P. Krzywdy moim włosom nie robi, ale od maski oczekuję jednak czegoś więcej. Co więc zrobić z produktem, który jest dla nas za słaby?
Świetne efekty mieszania masek odkryłam już dawno temu, chociażby w przypadku maski Lady Spa Cashmere. Na moje końcówki, wysuszone pozostałościami po farbowaniu i rozjaśnianiu, nie wpływała najlepiej. Dokładałam więc w tej części którąś z masek Fructis i powstawał duet idealny :). Postanowiłam wykorzystać ten sposób z Biovaxowym średniakiem.


Po całonocnym olejowaniu olejem lnianym i umyciu szamponem Pantene, na włosy nałożyłam najpierw Biovax, później oliwkową maskę Garnier Ultra Doux. Trzymałam je na włosach około 40 minut. Po spłukaniu, na osuszone lekko włosy tradycyjnie nałożyłam olejek Fructis chroniący przed wysoką temperaturą. Po wysuszeniu włosy prezentowały się tak:



Idealnie wygładzone, dociążone i pozbawione puchu. Niczego więcej mi nie potrzeba :). Biovax na pewno się u mnie nie zmarnuje, mieszam go z innymi, lepiej działającymi maskami i powoli dobijam denka. 

Zdarza Wam się łączyć ze sobą różne maski? Który kosmetyk do włosów wyjątkowo się u Was nie sprawdza?

poniedziałek, 7 marca 2016

Niedziela Dla Włosów :)

Pomimo tego, że Anwen na swoim blogu zrezygnowała z tej serii, postanowiłam nadal wstawiać posty tego typu. Z tą różnicą, że nie zawsze będzie to typowy 'dzień w Spa' dla włosów (jak na przykład dzisiaj) i nie zawsze będzie to niedziela :). Będę opisywać dni, w których wyjątkowo poświęciłam czas swoim włosom pod względem pielęgnacji czy też stylizacji. Zazwyczaj oba czynniki będą się łączyć, bo zawsze staram się wcześniej dodatkowo zadbać o włosy jeśli planuję poddać je działaniu wysokiej temperatury :).
Takie właśnie połączenie zastosowałam wczoraj, szykując się na niedzielne wyjście :).

W sobotę wieczorem wmasowałam we włosy olejek z czarnuszki, wyjątkowo skupiając się na wtarciu go w skalp. Mocno liczę na zagęszczające właściwości tego olejku :).
Rano włosy umyłam żelem Facelle, na długości dodatkowo odżywką Balea: Mango i Aloes.
Zależało mi na tym, żeby włosy wyglądały wyjątkowo dobrze, dlatego postawiłam na dwie maski, które najlepiej działają na moje włosy nawet w pojedynkę. Połączyłam maskę Bioetika Crema Di Essenza I z maską Garnier Ultra Doux, Awokado i masło Karite, które trzymałam na włosach około godziny.
Po spłukaniu i lekkim podeschnięciu na końcówki nałożyłam niezawodny olejek chroniący przed wysoką temperaturą z Fructisa, po czym wysuszyłam włosy suszarką.


Włosy były tak gładkie i miękkie, że nie mogłam przestać ich dotykać! Dużą zasługę przypisuję tu olejkowy z czarnuszki, to jedyny olej po którego użyciu od razu czuję różnicę. Dodatkowo te dwie maski idealnie się uzupełniły, potęgując efekt, który daje każda z nich osobno. Były też po tej kombinacji wyjątkowo błyszczące.
Po całkowitym wysuszeniu na końce nałożyłam jeszcze kroplę olejku Fructis i zakręciłam włosy na grubej lokówce. Podzieliłam je na 6 części, żeby uzyskać grube, delikatne fale.
Fryzura bardzo mi się podobała, ale jak widać jeden oporny kosmyk się buntował i przez jego dokręcanie stał się rulonikiem :D Po jakimś czasie skręt się lekko rozwinął i już wszystko było tak jak chciałam.

(bez lampy)

(z lampą)


W ramach pielęgnacji 'postylizacyjnej' włosy dostaną dziś porządną dawkę kremu kakaowego Isana i oleju z czarnuszki na całą noc :).

Jak Wasze włosy znoszą tak zmienną pogodę?
Stylizujecie czasami swoje włosy na gorąco, czy zupełnie porzuciłyście wszelkie takie urządzenia? :)

sobota, 5 marca 2016

My Secret, Princess Dream: Face Illuminator.

Drogeryjne marki kosmetyczne prześcigają się ostatnio w wypuszczaniu na rynek coraz to lepszych rozświetlaczy. Wszystkie miłośniczki makijażu z pewnością są tym zachwycone, kiedyś niemożliwością wręcz było znaleźć godny uwagi puder rozświetlający w Rossmannie czy Naturze. Na szczęście te czasy minęły i większość z Was już pewnie wypróbowała rozświetlacze z  Lovely czy Wibo.
Najnowszym chyba drogeryjnym rozświetlaczem jest ten, o którym dzisiaj Wam napiszę. 
My Secret we współpracy z Danielem Sobieśniewskim stworzyło coś, co w ekspresowym czasie podbiło świat kosmetyczny. Face Illuminator to rozświetlacz, nad którym rozpływały się wszystkie Polskie blogerki i youtuberki. Nie mogłam więc pozostać w tyle i przy okazji promocji w drogerii Natura wrzuciłam w końcu do koszyka tą gwiazdę.


Opakowanie typowo drogeryjne, uroku produktowi na pewno nie dodaje, ale nie jest najgorzej. Wydaje mi się, że łatwo je połamać, dlatego na razie obchodzę się z nim wyjątkowo ostrożnie. Na duży plus mocne zamknięcie, na pewno nie otworzyłoby się w torebce.


Za 7,5 grama produktu w cenie regularnej zapłacimy jedynie 14,99. Jest to produkt wypiekany, powinien więc być bardzo wydajny. Do tego jeszcze ta ogromna pojemność... można pokusić się o stwierdzenie, że jest to inwestycja na lata :D. 


Zacznę może od tego, że nie do końca zgadzam się z tym, że pasuje do każdego typu kolorystycznego. Ma piękny, beżowo-złoty odcień, z nutą brzoskwini i jest dosyć napigmentowany. Myślę, że dla osób z bardzo jasną karnacją może okazać się zbyt ciemny. Kolor jest też zdecydowanie ciepły, dlatego chłodne typy urody również mogą być z niego niezadowolone.


Konsystencja rozświetlacza jest bardzo przyjemna, kremowa i bardzo 'miałka'. Mam jednak wrażenie, że rozświetlacz z Lovely jest nieco bardziej kremowy. Wydaje mi się też, że posiada złote mikro-drobinki, które na szczęście nie są widoczne na twarzy.


Po tylu zachwytach miałam co do niego wysokie wymagania. Na szczęście nie zawiodłam się.
Produkt jest rzeczywiście tak dobry, jak o nim mówią. Można stopniować poziom rozświetlenia, od delikatnego błysku do intensywnego efektu mokrego policzka. Tworzy na skórze nieskazitelną taflę, pięknie odbijającą światło. Jest też trwały, nie musimy nosić go przy sobie aby co chwile dokładać produktu.
Już nie mogę się doczekać pierwszej opalenizny, rozświetlacz w takim odcieniu cudownie ją podkreśli. 
Oczywiście równie dobrze spisuje się jako cień do powiek. W ten sposób będę go pewnie używać szczególnie latem, nakładając na całą powiekę i makijaż w stylu "glow" gotowy! Przy takiej pojemności nie muszę go sobie oszczędzać :D.


Z całego serca polecam Wam ten rozświetlacz, za taką cenę naprawdę warto go wypróbować! Princess Dream: nazwa jak najbardziej do niego pasuje :)

Jaki jest Wasz ulubiony rozświetlacz? Miałyście już okazję testować ten z My Secret? :)

wtorek, 1 marca 2016

Too Faced, Chocolate Bon Bons palette.

Na moim blogu pojawiły się już recenzje dwóch czekoladowych palet Too Faced: Chocolate Bar i Semi-Sweet Chocolate Bar. Gdy pojawiła się ich trzecia siostra, jak już wspominałam w ostatnich nowościach kosmetycznych, zupełnie nie miałam zamiaru jej kupić. Wydawała mi się zbyt różowa, zbyt chłodna, ogólnie byłam zdecydowanie na nie. Jednak kiedy zobaczyłam ją w stacjonarnej Sephorze, sprawdziłam kilka cieni i... przepadłam :D. Od tamtego dnia walczyłam ze sobą, mam już przecież sporo palet z cieniami, w tym dwie poprzednie czekoladki od Too Faced, po co mi tego aż tyle... W końcu zdecydowałam się sprzedać swoją Semi-Sweet a na jej miejsce kupić to cudo. Decyzji nie żałuję w najmniejszym stopniu, zaraz dowiecie się dlaczego :).


Tym razem kartonik jest w stonowanych kolorach głębokiej czekolady i złota. Zupełnie nie zdradza co znajdziemy w środku, dlatego też te z nas, które są mniej 'odporne' na róż mogą przeżyć lekki szok :D. Z tyłu jak zwykle znajdziemy wykaz odcieni znajdujących się w palecie, skład i inne informacje.


Do palety tradycyjnie dołączony jest też mały przewodnik z trzema przykładowymi makijażami, które można wykonać tą paletą.


Otwieramy pudełko i następuje eksplozja pudrowego różu :D.


Po ukazaniu się tej palety wiele dziewczyn pisało, że opakowanie jest tandetne, kiczowate, przesłodzone itd. itp... Oczywiście rozumiem, wszystko zależy od gustu, ale moim zdaniem opakowanie jest przeurocze i cudownie urozmaica nasze toaletki i kolekcje kosmetyków! Zawsze rozpływam się nad opakowaniami kosmetyków Too Faced... Mogłabym się tylko przyczepić do ciemno różowego serca przy nazwie, nie obraziłabym się gdyby było np. brązowe. 
Dlaczego więcej marek nie decyduje się na kolorowe opakowania?! :D


A co do zawartości...


Już przy pierwszym dotknięciu tych cieni od razu czułam, że paleta wyróżnia się spośród całej trójki. Too Faced stale podnosi jakość swoich produktów, czego najlepszym dowodem jest Chocolate Bon Bons. Uważam, że jest jakościowo najlepsza z całej trójki i nie jest to tylko moje zdanie :). Do tego cienie w kształcie serduszek... nic chyba nie trzeba tutaj dodawać :D.
Uwaga, w palecie nie ma foliowej osłonki! W pierwszej chwili myślałam, że mój egzemplarz jest używany lub ze zwrotu, ale okazało się, że w tej wersji po prostu jej nie zamieścili.

Nie mam najmniejszego problemu ze stwierdzeniem, że podoba mi się w niej każdy jeden kolor. Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że zawiera dużo chłodnych cieni. Jednak jak zobaczycie na swatchach, nie do końca tak jest. Jest raczej ciepła, ale zawiera też odcienie neutralne, więc myślę, że sprawdzi się dla każdego typu skóry.





Podsumowując, mogę Wam już napisać, że Bon Bons jest według mnie najładniejsza ze wszystkich trzech palet czekoladowych od Too Faced. Zdetronizowała pierwszą Chocolate Bar (chociaż nadal ją uwielbiam i uważam, że jest świetna!), zarówno pod względem jakości jak i kolorów. To jedna z tych palet, które zabieramy w każdą podróż i mamy ze sobą wszystko co potrzeba do makijażu oka.


Jeśli macie możliwość, koniecznie obejrzyjcie ją w sklepie, może tak jak ja nawet jeszcze nie wiecie, że musicie ją mieć :D.

Podoba Wam się trzecia z czekoladowych palet, czy zupełnie nie jesteście do niej przekonane? :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...