piątek, 24 października 2014

Too Faced, Chocolate Bar

W związku z tym, że październik to mój urodzinowy miesiąc, postanowiłam spełnić jedno ze swoich kosmetycznych marzeń i zrobić sobie prezent w postaci tej właśnie palety. Oglądałam całe mnóstwo tutoriali i recenzji na jej temat, które tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że musi być moja! :D Podobało mi się w niej dosłownie wszystko. 'Niestety' nawet kupno jej odpowiednika z Makeup Revolution nie zagłuszyło chęci posiadania oryginału :D

Jest to jednak spory wydatek i  w dodatku paleta nie była dostępna w Polsce, dlatego też nie sądziłam, że uda mi się ją zdobyć. Na szczęście mamy już sklep internetowy, który oferuje wysyłkę z Polski oryginalnych kosmetyków zagranicznych marek w rozsądnych cenach. House of Beauty to nowy sklep, ale już mogę Wam powiedzieć, że jak najbardziej godny zaufania. Nie jest to absolutnie reklama sponsorowana, dzielę się tylko osobistymi doświadczeniami :) Dotarły do mnie już dwa zamówienia z tego sklepu i muszę powiedzieć, że kontakt jest bezproblemowy (a ja lubię zadawać dużo pytań :D), wysyłka błyskawiczna (darmowa powyżej 150 zł), a sama przesyłka pakowana starannie i bezpiecznie. Dostałam również bardzo miły gratis :)

Tyle w ramach wstępu, zapraszam do recenzji! :D

Produkt przychodzi do nas w uroczym opakowaniu, typowym dla kosmetyków Too Faced. W środku załączona jest ulotka prezentująca przykładowe makijaże dla różnych kolorów oczu, jednak moim zdaniem każdy z nich jest uniwersalny :)


Sama paleta przypomina tabliczkę czekolady :) Opakowanie jest blaszane, znajduje się na nim logo i nazwa palety. Wiem, że pierwsza wersja palety była grubsza, teraz została zmodyfikowana i wypuszczona w cieńszej wersji. Po otwarciu, pierwsze co rzuca nam się w oczy, a raczej w nos :D to zapach. Mi przypomina on czekoladki Merci, jest przepiękny!


W środku znajduje się 16 cieni. Każdy z nich ma swoją czekoladową nazwę, znajdującą się na dołączonej folii. Szkoda, że producent nie umieścił ich jednak na opakowaniu. Dwa najjaśniejsze, najczęściej używane kolory mają większą pojemność, co jest świetnie przemyślane :) Plusem jest też, że cienie zawierają 100% puder kakaowy. 
W palecie znajduje się również wysokiej jakości lusterko.


Różnorodność odcieni daje nam możliwość stworzenia niezliczonej ilości różnych makijaży, zarówno codziennych jak i wieczorowych. Na pierwszy rzut oka paleta jest neutralna, ale znajdziemy w niej też kilka kolorów, które sprawdzą się gdy będziemy chciały trochę poszaleć :)





Jakość cieni przerosła moje oczekiwania. Nie zawiodłam się na niej ani odrobinę. Paleta jest dla mnie idealna. Cienie (bez bazy!) wytrzymały chodzenie po Wrocławiu przez cały słoneczny dzień. Byłam w szoku, nic się nie zrolowało, nie starło, nie straciło na intensywności. Konsystencja jest masełkowata, aplikacja bezproblemowa, cienie się nie osypują ani nie znikają podczas rozcierania, które jest bajecznie proste :) Pigmentacja też naprawdę powala, najbardziej (pozytywnie oczywiście) zaskoczyła mnie w przypadku matów. 
Używam tej palety codziennie a zużycie jest niewidoczne więc na pewno jest też wydajna. 

Jeśli jednak nie macie ochoty wydawać takiej sumy na paletę a podobają Wam się kolory, z I Heart Chocolate na pewno też będziecie bardzo zadowolone :)

Podsumowując wszystkie zachwyty, jeśli macie możliwość i ochotę sprawić sobie taką właśnie paletę cieni, polecam w 100%! 
Kocham ją i nikomu bym jej nie oddała! :D

środa, 22 października 2014

Nowości

Ostatni post z nowościami dodałam dość dawno, czas więc na kolejny :) Nazbierało się w mojej kolekcji kilka nowych rzeczy, z których kilka chciałabym Wam pokazać. Część z nich zdążyłam już przetestować, reszta czeka na swoją kolej :D 
Swoją drogą, pogoda ostatnio zupełnie nie sprzyja robieniu zdjęć :( 

Na początek dwie urodzinowe perełki, z których cieszę się najbardziej i które od dawna bardzo chciałam mieć:

1. Too Faced, Chocolate Bar Palette.


Paleta, o której marzyłam odkąd pierwszy raz zobaczyłam ją gdzieś w Internecie. Zamówiłam ją w sklepie House of Beauty i przesyłka była u mnie już po 2 dniach :) Używam jej od około 2 tygodni i jestem absolutnie zachwycona, ni mniej ni więcej jest to paleta idealna :) O tym, że kolory bardzo mi odpowiadają przekonałam się dzięki jej tańszemu odpowiednikowi, czyli oczywiście I Heart Chocolate firmy Makeup Revolution. 

2. Urban Decay, Naked 3 Palette.

Prezent, którym zaskoczył mnie mój M. i z którego cieszę się jak dziecko :D Przy okazji posta o palecie In The Nude pisałam Wam, że chciałabym mieć oryginał i oto jest! Paleta dotarła do mnie dziś rano, więc nie miałam jeszcze okazji jej użyć, najlepsze wciąż przede mną :D


3. Bourjois, Loose Powder, 01 Peach.


To mój pierwszy puder sypki, kusił mnie odkąd zobaczyłam go na filmiku Maxineczki, w którym poleca co warto kupić na wielkich obniżkach w drogeriach. 
Puder jest dosyć drogi, ale też jest go dużo, bo aż 32g. Pewnie nie skusiłabym się na niego w normalnej cenie, jednak przez cały październik w Hebe trwa promocja na szafy Bourjois a ja dodatkowo miałam do wykorzystania bon powitalny, więc udało mi się kupić go za 30 zł :)

4. Kobo, modeling illuminator, 101.


Tani i bardzo dobry korektor pod oczy dostępny w Naturze. Ładnie rozświetla i maskuje cienie pod oczami, do tego utrzymuje się bez zarzutu. Jednak już na początku pękła mi zakrętka, a wcale się nad nią jakoś szczególnie nie znęcałam :D

5. Rimmel, Wonder'full mascara.


Nowy tusz Rimmel'a z olejkiem arganowym, którą właściwie kupiła sobie moja mama :D Po pierwszym użyciu spodobał mi się na tyle, że regularnie go podkradam :D
Maskara ma dużą, silikonową szczoteczkę, która podoba mi się najbardziej. Tusz nie daje powalającego efektu sztucznych rzęs, ale przy codziennym makijażu sprawdza się zaskakująco przyjemnie. Rzęsy są wydłużone, pięknie rozdzielone i uniesione. Nawet przy kilku warstwach nie ma problemów z ich rozczesaniem. Szczerze polecam tym z Was, które nie oczekują spektakularnego pogrubienia :)

6. Batiste, dry shampoo, Original.


Suchy szampon Batiste to dla mnie niezbędnik. Wszystkie z Was pewnie dobrze go już znają :) Miałam już kilka wersji, w tym XXL volume, który naprawdę zaskakuje efektem objętości. W tym momencie używam Original i sprawdza się równie dobrze jak pozostałe a do tego ma bardzo przyjemny zapach :)

7. Balea, szampon dla dzieci.

Przy okazji niedzielnej wycieczki do Ostravy, tradycyjnie zajrzałam do drogerii dm :D Zobaczyłam opakowanie i przepadłam :D Szampon ma przyjemny skład i kosztuje grosze, więc nawet się nie zastanawiałam. Okazał się świetny, delikatny a przy tym bardzo dobrze oczyszczający. Jedyny jego minus to zapach. O ile w butelce pachnie owocowo i całkiem ładnie, to podczas mycia czuje farbę do włosów :D

A co nowego znalazło się w Waszych zbiorach? :)

czwartek, 9 października 2014

Ulubieńcy września :)

Bardzo lubię czytać i oglądać serie ulubieńców na blogach i YouTube, dlatego postanowiłam wprowadzić ją również na swoją stronę :) 
We wrześniu intensywnie testowałam nowości, ale na mojej liście znalazł się również produkt, który posiadam już dłuższy czas i sama nie wiem dlaczego dotychczas o nim nie wspomniałam :) 

1. Pervoe Reshenie, Planeta Organica, Ayurveda Hair Mask, Złota ajurwedyjska maska do włosów.


Maskę kupiłam jak tylko dowiedziałam się o otwarciu sklepu Mydlarnia Skarby Świata Całego w moim mieście. Mając do niej dostęp stacjonarnie nie mogłam się nie skusić :) 
W moim przypadku to strzał w dziesiątkę, zajmuje bardzo wysokie miejsce na liście moich włosowych ulubieńców. Wiem, że niektórzy uważają ją za zbyt słabo nawilżającą, ale ja się z tym zupełnie nie zgadzam. 
Moje włosy ją pokochały, mało która maska nawilża je aż tak, są idealnie dociążone, błyszczące i booosko miękkie! :D W dni kiedy nigdzie nie wychodzę i wiem, że nie będzie mi przeszkadzało obciążenie, nakładam ją na całe włosy, ze względu na bogaty i naturalny skład. Jeśli jednak chcę żeby włosy nie straciły objętości u nasady, unikam aplikowania jej na skalp. 
Maska jest bardzo wydajna, gęsta i posiada mieniące się drobinki, wygląda jak rozpuszczone złoto :) Niestety drobinki znikają po spłukaniu, a szkoda bo efekt mógłby być powalający :D.
Oczywiście wiem, że każde włosy są inne, ale na moich spisuje się wybitnie. 
Jeśli macie taką możliwość, serdecznie polecam wypróbować :)

2. L'oreal, False Lash Wings, Midnight Blacks.


Do tej pory moim ulubionym tuszem do rzęs był tusz Vollume Million Lashes. I tak jest nadal, jednak postanowiłam wypróbować polecany False Lash Wings, który mile mnie zaskoczył :)
Pierwsza rzecz jaka rzuci nam się w oczy po otwarciu tuszu to szczoteczka. Nie spotkałam się z taką w żadnym innym tuszu i byłam nieco przerażona, że nie będę umiała się nią posługiwać :D Zupełnie niepotrzebnie, wystarczy kilka prób i przekonamy się, że szczoteczka jest bardzo wygodna :)
Tusz ma głęboki, czarny kolor, nie osypuje się, nie skleja i wytrzymuje spokojnie cały dzień, ciągle wyglądając bardzo dobrze.
Daje piękny efekt, rzęsy są mocno podkreślone, po dwóch warstwach osiągamy efekt false lash :) Jako wielbicielka długich i gęstych rzęs, jestem bardzo zadowolona z tego tuszu i na pewno kiedyś do niego wrócę :) 

3. Inglot, róż nr 72.


Do Inglota wybierałam się po róż w innym odcieniu, ale niestety nie był wtedy dostępny. Pani zaproponowała mi ten. Nie byłam przekonana, zrobiłam sobie swatch na ręce i wyszłam. Wróciłam po niego jak tylko zobaczyłam kolor w świetle dziennym. 
Jest to chłodny, jasny odcień różu, który w opakowaniu wygląda intensywnie, ale na twarzy daje bardzo świeży, ładny i naturalny efekt. Pigmentacja jest bez zarzutu, nie utrzymuje się wprawdzie powalająco długo, ale mimo to używałam go praktycznie codziennie i bardzo polubiłam :) 
Jest to mój pierwszy róż z Inglota i na pewno skuszę się też na inny odcień.

4. theBalm, Bahama Mama.


Jeden z najpopularniejszych bronzerów, pokazywałam Wam go w poście o nowościach z Minti Shop. Pierwsze wrażenie było trafne, uwielbiam ten bronzer :) Pigmentacja bardzo dobra, trwałość również. Przyczepię się tylko do opakowania, tak jak pisałam, trudno utrzymać środek w idealnym stanie :D

5. Makeup Revolution, Death by Chocolate.


Paleta, po którą w tym miesiącu sięgałam zdecydowanie najczęściej. Bardzo pozytywnie zaskakuje jakość i trwałość cieni. Kolory są przepiękne, utrzymane w chłodniejszej tonacji niż I Heart Chocolate. Nie ma tam również żadnego zbędnego cienia.
Za tak niską cenę naprawdę warto się skusić! :)

6. Sedona Lace, zestaw 12 profesjonalnych pędzli do makijażu.



Produkt, który po prostu musiał się tu znaleźć, czyli mój cudowny zestaw pędzli od Sedona Lace :) Opisałam je dokładnie w osobnym poście  i do niego odsyłam zainteresowanych :) 
Pędzle spisują się świetnie, korzystam z każdego z nich i mimo intensywnego użytkowania zupełnie nic się z nimi nie dzieje, są w świetnym stanie i spisują się idealnie :) Do tego tak uroczo wyglądają na mojej toaletce, zestaw idealny :) Mam nadzieję, że posłużą mi baaaardzo długo :)
Niezmiernie żałuję, że nie są dostępne w Polsce :(


Używałyście?
A może chciałybyście przeczytać szczegółową recenzję któregoś z tych produktów? :)

poniedziałek, 6 października 2014

I Heart Makeup, Candy Queen of Hearts.

Jak pewnie wszyscy zdążyli już zauważyć, Makeup Revolution całkowicie zawładnęło światem makijażu. Jest to marka znana z tego, że produkuje udane zamienniki popularnych kosmetyków drogich firm. Zasłynęła na pewno dzięki zamiennikom palet Urban Decay, czyli Iconic. Sama ich nie posiadam, jednak miałyście już okazję oglądać na moim blogu I Heart Chocolate, która jest świetnym zastępstwem palety Chocolate Bar od Too Faced. Czekoladowymi paletami jestem tak zachwycona, że nie mogłam się powstrzymać i zaopatrzyłam się w kilka innych produktów Makeup Revolution :D

Dziś przedstawię Wam róż, który spodobał mi się najbardziej, czyli Candy Queen of Hearts :)


Jeśli orientujecie się w kosmetykach Too Faced, wiecie na pewno, że oni pierwsi wyprodukowali róże w kształcie serduszek. Na samym wstępie muszę powiedzieć, że pod względem graficznym opakowanie odpowiednika z Makeup Revolution zupełnie mi się nie podoba. Taka ilość i odcienie różowego do mnie nie przemawiają :D Róże Too Faced pod tym względem wygrywają w przedbiegach, ich opakowania są przepiękne! 

Jednak nie bądźmy powierzchowni, liczy się co produkt ma w środku :)


Tutaj nie mam się zupełnie do czego przyczepić. Odcienie są naprawdę ciekawe, powinny pasować do każdego typu cery. Róż jest mocno napigmentowany i ma baardzo przyjemną w dotyku konsystencję :). Produkt można bezproblemowo rozetrzeć, nie tworzy plam. Mogę mu zarzucić tylko to, że miewa gorsze dni i dość szybko znika z twarzy, nie mam pojęcia od czego to zależy w moim przypadku :D

Róż można kupić w sklepach internetowych za około 25 zł, co na taką ilość produktu jest ceną zupełnie adekwatną. 


Można równie dobrze użyć go jako cieni do powiek, gdy mamy ochotę na makijaż w odcieniach różu. Tutaj najlepiej sprawdza mi się kolor środkowy, który nie ma widocznych drobinek. 


Uważam, że Candy Queen of Hearts to cień dla każdego i bardzo dobra opcja dla osób początkujących :) Jakoś produktu jest godna podziwu, a mój gust estetyczny jakoś przecierpiał kolorystykę opakowania :D
Róż dostępny jest w jeszcze dwóch wersjach kolorystycznych, ale (na tą chwile :D ) zupełnie nie czuje potrzeby ich nabycia. 

Jaka jest Wasza opinia o kosmetykach Makeup Revolution? :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...