niedziela, 17 stycznia 2016

Niedziela dla Włosów: Skrobia ziemniaczana :)

O zastosowaniu skrobi ziemniaczanej w pielęgnacji włosów pierwszy raz przeczytałam na blogu Anwen :). Ma podobno działać wygładzająco i niwelować puszenie się włosów. Niedziela dla Włosów to idealna okazja do jej przetestowania, tym bardziej, że pewnie każda z nas ma ją w domu :).



Moje włosy wymagały mocniejszego oczyszczenia, dlatego tym razem umyłam je szamponem pokrzywowym Barwa, na długości zabezpieczając je odżywką Balea, Mango i Aloes. 
Łyżkę skrobi ziemniaczanej wymieszałam z porcją maski Kallos Aloes. Solo nie działa na moje włosy jakoś szczególnie, dlatego idealnie nadawała się do sprawdzenia skuteczności skrobi. Mieszankę nałożyłam na włosy od ucha w dół i trzymałam na włosach 30 min. 
Przy spłukiwaniu rzeczywiście czułam różnicę, bez problemu rozdzielałam włosy palcami, były też bardzo śliskie. Nałożyłam na nie olejek Fructis, spryskałam odżywką Gliss Kur i wysuszyłam suszarką.
Efekt był zdecydowanie lepszy niż przy samodzielnym użyciu maski aloesowej Kallos. Włosy były bardzo gładkie i miękkie, jednak jak zwykle trochę spuszone po wysuszeniu. 
Następnym razem dodam skrobię do maski, która spisuje się u mnie lepiej, zobaczymy czy spotęguje to efekt :).





Próbowałyście testować skrobię w ten sposób? :)

piątek, 15 stycznia 2016

Golden Rose, Quick Dry Top Coat

Jakiś czas temu pisałam Wam o popularnym preparacie przyspieszającym wysychanie lakieru do paznokci. Insta-Dri od Sally Hansen nie jest ideałem, ale bardzo go polubiłam i nie wyobrażam już sobie malowania paznokci bez takiego top coatu. Niestety po kilku miesiącach zgęstniał do tego stopnia, że nie dało się go już używać. Postanowiłam wypróbować inny tego typu produkt i skuszona pozytywnymi opiniami zdecydowałam się na Quick Dry Coat marki Golden Rose. 
Czy okazał się lepszy od poprzednika?


Golden Rose to jedna z moich ulubionych firm produkujących kosmetyki. Ich produkty są świetne a do tego bardzo tanie. Za top coat zapłacimy około 8 zł, można go znaleźć w niektórych drogeriach, na wyspach i w sklepach firmowych.

Co pisze o nim producent:

Utwardzający lakier ochronny o szybkoschnącej formule, wysycha już w 60 sekund ! Przedłuża trwałość lakieru, chroni przed pękaniem, odpryskiwaniem i nadmiernym ścieraniem się lakieru. Zawiera filtry ochronne UV, zabezpieczające nasz manicure przed blaknięciem oraz żółknięciem. Po aplikacji warstwy lakieru należy odczekać około 2 min. i następnie nałożyć top coat. 


Pominę sprzeczność opisu na stronie (2 min.) z opisem na buteleczce (1 min.), ja i tak zawsze czekam chwilę dłużej przed nałożeniem wysuszacza. 

Jego plusem z pewnością jest pędzelek. Wystarczą dwa ruchy i preparat pokrywa cały paznokieć.


Pokrywa, albo raczej powinien pokrywać. Ten preparat bez wątpienia zajmuje niechlubne pierwsze miejsce jeśli chodzi o moje rozczarowania kosmetyczne ostatnich miesięcy.

Przede wszystkim produkt nie spełnia swojej roli. W pierwszej chwili może się wydawać inaczej, ale wysycha tylko wierzchnia warstwa lakieru i przy lekkim dotknięciu nasza praca jest zniszczona. Mam nawet wrażenie, że przez ten top coat moje paznokcie wysychają wolniej. Często nawet malując paznokcie w południe, na drugi dzień miałam odciśnięte na paznokciach wzorki od pościeli!
Druga sprawa, mimo, że czekam zawsze około 3, 4 minut po nałożeniu lakieru kolorowego, przy nakładaniu lakieru nawierzchniowego powstaje mnóstwo mini-rysek na powierzchni paznokcia. O ile Insta-Dri miał magiczną moc niwelowania smug na lakierze, top coat z Golden Rose robi coś wręcz przeciwnego.
Kolejny minus, jak już wspomniałam wyżej, wysuszacz ten rozkłada się niesamowicie nierównomiernie. W lakierze tworzą się wgłębienia i rowki. Nie jest to na pewno wina mojego nieumiejętnego malowania, przy żadnym innym produkcie do paznokci nie miałam tego problemu. Dodatkowo przy samym malowaniu paznokieć wygląda na pokryty produktem w 100% i nie widać na nim braków. 


 Na zdjęciu możecie też zobaczyć, że produkt ściąga lakier z końcówek. 
Na końcu wspomnę jeszcze, że absolutnie nie przedłuża trwałości naszego manicure. Pęknięcia w lakierze pojawiają się już na drugi dzień i są wyraźnie widoczne.

Nietrudno się domyślić, że do tego produktu na pewno już nie wrócę. Tęsknię za Insta-Dri, zaopatrzę się w kolejną buteleczkę i na razie odpuszczę sobie poszukiwanie ideału. Quick Dry Top Coat od Golden Rose zdecydowanie nikomu nie polecam, szkoda Waszych nerwów i pieniędzy. Nie po to malujemy paznokcie, żeby nasze dłonie wyglądały gorzej niż przed 'zabiegiem' :P.

Jaki jest Wasz ulubiony preparat przyspieszający wysychanie lakieru? :) 
A może ten z Golden Rose u Was sprawdził się lepiej?

środa, 13 stycznia 2016

Collection, Lasting Perfection Ultimate Wear Concealer i porównanie z Kobo, Modeling Illuminator.

Dziś czas na opinię produktu, o którym każda miłośniczka makijażu na pewno kiedyś słyszała. Rozsławiony korektor marki Collection niestety wciąż nie jest dostępny w Polsce, można go jednak zdobyć np. na allegro. Ja mam go okazję testować dzięki uprzejmości mojej kuzynki, która przywiozła mi go z Irlandii :).
Czy rzeczywiście jest tak dobry, jak przekonują zagraniczne i polskie youtuberki? Zapraszam na recenzję poniżej :).


Mój odcień to nr 1 Fair. Na obecną porę roku odcień nr 3 byłby dla mnie za ciemny a nr 2 zdecydowanie zbyt różowy.



W porównaniu z korektorem Kobo Modeling Illuminator w odcieniu 101:


Od razu widać, że korektor Kobo wydaje się być ciemniejszy i bardziej żółty. Nie jest to jednak jedyna różnica między tymi produktami. Korektor Collection jest zdecydowanie bardziej kremowy, gęsty i lepiej kryjący. Jest też dużo trwalszy. Kobo jest lżejszy, nie zastyga tak szybko jak jego konkurent i nie jest też aż tak matowy.

Na górze Kobo, na dole Collection


Lasting Perfection po chwili ciemnieje i wpada w lekko różowe tony, przy czym Kobo ciągle jest żółtawy. W efekcie końcowym jaśniejszym okazuje się więc być ten z Kobo.



Jeśli chodzi o odcień, bardziej przypadł mi do gustu korektor z Kobo. Jednak w tym pojedynku, jest to jedyny punkt po jego stronie.

Collection Lasting Perfection to dla mnie korektor doskonały :). Ma świetne krycie, dzięki kremowej konsystencji nie powoduje uczucia ściągnięcia i jest niesamowicie trwały. Odkąd go używam, nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby pod koniec dnia z korektorem coś zaczęło się dziać. Przepięknie wyrównuje skórę pod oczami i wygląda bardzo dobrze przez cały dzień. Nie wchodzi też w zmarszczki i załamania skóry. Utrwalam go zazwyczaj żółtym pudrem z palety do konturowania Makeup Revolution, co dodatkowo neutralizuje delikatnie różowy odcień korektora, jednak i bez tego nie rzuca się on w oczy. Bez zarzutu sprawdza się też jako baza pod cienie i ze wszystkich posiadanych przeze mnie kosmetyków najlepiej wyrównuje kolor powieki.
Korektor Kobo nie jest złym produktem, jeśli szukacie czegoś lżejszego i nie potrzebujecie tak dużego krycia na pewno sprawdzi się u Was bardzo dobrze. Ja na pewno nadal będę go używać, jednak Collection ląduje u mnie na pierwszym miejscu. Mogę go z czystym sumieniem polecić, warto poszukać go w Internecie, ponieważ moim zdaniem za taką cenę ciężko byłoby znaleźć coś lepszego :). Miejmy jednak nadzieję, że w końcu pojawi się i w naszych drogeriach.

A jaki jest Wasz ulubiony korektor? Testowałyście już hit collection? :)

niedziela, 10 stycznia 2016

Niedziela dla Włosów: Olej z czarnuszki

W tym tygodniu w ramach NdW postanowiłam wypróbować w końcu olej z czarnuszki. Jeśli nigdy o nim nie słyszałyście, warto zainteresować się tym produktem. Mówiąc w dużym skrócie, ten olejek ma być dobry na wszystko :D. Ma właściwości przeciwstarzeniowe, ma pozytywny wpływ na funkcjonowanie układu odpornościowego, na cerę, a nawet na układ trawienny. Ma również dogłębnie nawilżać i uelastyczniać naszą skórę. Podobno sprawdza się także przy hamowaniu nadmiernego wypadania włosów. Same plusy, grzech więc nie spróbować.


Wieczorem nałożyłam olejek na całe włosy, wmasowałam go też w skalp i zostawiłam na noc. Już przy otwarciu buteleczki uderza nas bardzo intensywny, ziołowy zapach. Nie ukrywam, że bardzo mnie drażnił i ucieszyłam się, że po umyciu włosów już go nie czuć. Rano jak zwykle zmyłam olej żelem Facelle. Później na włosy od połowy nałożyłam wymieszane ze sobą maski Kallos Chocolate i Serical Latte. Trzymałam je na włosach około godziny po czym spłukałam chłodną wodą. Na koniec na włosy nałożyłam tradycyjnie olejek chroniący przed wysoką temperaturą z Fructisa. 

Jako, że tego dnia akurat czekało mnie wyjście, postanowiłam też pobawić się znalezioną pod choinką lokówką :). 
Efekt przeszedł moje oczekiwania, to już druga z kolei NdW, z której jestem w pełni zadowolona. Mimo nieprzyjemnego zapachu, olejek z czarnuszku na stałe zagości w mojej pielęgnacji. Włosy były bardzo gładkie, błyszczące i odbite od nasady. Bałam się, że tak bogaty olej spowoduje, że będą pozbawione objętości i zbyt ciężkie, na szczęście nic takiego się nie stało. Po zakręceniu wciąż były bardzo gładkie i sprężyste. 
Będę dalej intensywnie testować ten olejek, na wiele możliwych sposobów. Zobaczymy, czy rzeczywiście jest tak cudowny jak to się o nim pisze :).




Ps. Jak Wam się podoba nowy wygląd bloga? :D

Miłego dnia! :)

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Niedziela Dla Włosów : Laminowanie.

O laminowaniu włosów żelatyną słyszała już pewnie niejedna z Was. Ja na dłuższy czas o nim zapomniałam, więc jak tylko natrafiłam na wzmiankę o nim przeglądając blogi, postanowiłam wypróbować go ponownie. Kiedyś byłam przecież bardzo zadowolona z efektów :).

Jedną łyżkę stołową żelatyny rozpuściłam w około połowie małego kubeczka wody. Po lekkim ostygnięciu dołożyłam łyżkę maski Kallos Macadamia, niepełną łyżkę oliwy z oliwek i pół łyżeczki soku cytryny. Całość nałożyłam dokładnie na całe włosy (nie wmasowując w skalp) i wysuszyłam całkowicie suszarką.
Następnie mocno spłukałam twardą skorupę i umyłam włosy jak zwykle, płynem Facelle. Na koniec wmasowałam we włosy od połowy tę samą maskę, którą wymieszałam z żelatyną i od razu spłukałam. Wolałam upewnić się, że nie będę miała problemów z rozczesaniem włosów :).
Pozostawiłam je do samodzielnego wyschnięcia, a na leciutko już wilgotne nawinęłam wałki z gąbki.
Zdjęcia dziś delikatnie mówiąc kiepskie, było już ciemno i aparat nie łapał ostrości (stąd profesjonalne zdjęcie w łazience :D). Efekt jest jednak niezaprzeczalnie widoczny.
Włosy po laminowaniu były niesamowicie błyszczące, miękkie i zdyscyplinowane. Zakręciły się wyjątkowo mocno (poza końcówkami z lewej strony, które ewidentnie się zbuntowały) przez co zrobiły się dużo krótsze. Nigdzie wieczorem nie wychodziłam, więc darowałam już sobie dokręcanie końcówek.
Laminowanie udało się w stu procentach i co kilka miesięcy będę powtarzać ten zabieg. Następnym razem nie będę kręcić włosów i zobaczymy jak wtedy będą się układać :).



Próbowałyście już laminowania? Jakie efekty przyniosło na Waszych włosach? :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...